Muzyka/Recenzja/Teatr i opera/Wydarzenia

Don Giovanni – recenzja z premiery w Teatrze Wielkim w Łodzi

21 listopada w Teatrze Wielkim w Łodzi odbyła się premiera opery „Don Giovanni” W.A. Mozarta w reżyserii Marii Sartovej.

„Don Giovanni” opowiada historię Don Juana, legendarnego uwodziciela pozbawionego skrupułów i wszelkich zasad moralnych. Bohater libretta Lorenzo da Ponte’go („Wesele Figara”, „Cosi fan Tutte”) wywodzi się ze sztuki Moliera pt: „Don Juan” (Francuz z kolei zapożyczył go z hiszpańskiej komedii Tirso de Moliny). Opera określana jest mianem dramma giosco, czyli wesołego dramatu, ponieważ zawiera elementy komiczne jak i tragiczne (czyli stanowi połączenie opera seria i opera buffa). Mozart jednak sam z początku określił ją jako opera buffa (opera komiczna). Prapremiera „Don Giovanniego” odbyła się w październiku 1787 roku w Pradze. Z powodu niedyspozycji jednej ze śpiewaczek spektakl trzeba było przesunąć o kilka dni. W ten sposób Mozart zyskał czas na napisanie uwertury, która powstała dosłownie w ostatniej chwili.

W przypadku łódzkiej premiery spektaklu również należy mówić o naglących terminach… Maria Sartova miała na jej wyreżyserowanie zaledwie kilka tygodni. Przyjęła propozycję reżyserii spektaklu i zgodziła się na przejęcie wybudowanych wcześniej dekoracji. Moim zdaniem- był to duży błąd. Czas jednak naglił. Z tego względu reżyser prawdopodobnie nie mogła zrealizować swojej wizji spektaklu od początku do końca. (SPROSTOWANIE: Okazuje się, że kwestia scenografii i kostiumów jest bardziej skomplikowana. Reżyser „przejęła” twórców po Natalii Babińskiej, która pierwotnie miała reżyserować operę. M. Sartova nie zdecydowała się jednak na przejęcie gotowych dekoracji i kostiumów. Z tego względu zupełnie nowe kostiumy i dekoracje musiały powstać także w zaledwie kilka tygodni!)

Mam wrażenie, że odwlekam moment wyrażenia swojej opinii jak najbardziej się da… W dużym skrócie, szczerze i z wielką przykrością muszę stwierdzić, że spektakl był po prostu nudny. „Nudny <<Don Giovanni>>” brzmi niemal jak oksymoron. Pojawiły się ewidentne błędy wprowadzające pewien zamęt- na przykład w I akcie scena zabicia Komandora była niezwykle słaba. Gdy Don Ottavio i Donna Anna pojawiają się na scenie, a ta ostatnia opłakuje śmierć ojca, jej narzeczony woła „ludzie, podajcie jej sole trzeźwiące” oraz „przyjaciele, wynieście ciało, żeby biedaczka już na to nie patrzyła” (parafrazując). Na scenie jednak nikogo (poza narzeczonymi i ciałem ojca) nie ma. Ciało zostaje wyciągnięte zza sceny przez niewidoczną osobę. Nie wiem dlaczego, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że w spektaklu brał udział tłum ludzi (chór, tancerze…), więc nie było najmniejszego problemu, żeby dwie czy trzy osoby, do których wyraźnie zwracał się Don Ottavio, wyniosły ciało Komandora. Raził mnie też brak konsekwencji. Owszem, można przystać na pewną umowność (czytaj: zwracanie się do osób, których nie ma na scenie, a powinny być), jeżeli tego typu rozwiązania zastosowano by także w dalszej części spektaklu. Mówiąc jednak, że „spektakl był nudny” mam na myśli przede wszystkim akt II. Wiem- ciężko w to uwierzyć. Jednak przez większą część drugiego aktu bohaterowie stali prawie bez ruchu na scenie.

Wiele elementów, zabiegów reżyserskich jednak doceniam. Ciekawe rozegrana została scena druga pierwszego aktu (a dokładniej aria Leporello: „Madamina, il catalogo e questo”), w której Leporello pokazuje Donnie Elvirze książkę z imionami kobiet- podbojów Don Giovanniego. Rozwiązano to ciekawie wizualnie, scena była dynamiczna. Podobała mi się postać Leporello, zagrana bardzo zabawnie przez Patryka Rymanowskiego. Wydaje mi się, że Leporello był najbardziej wyrazistą postacią w tej wersji „Don Giovanniego”. Scena na balu w pałacu także całkiem zabawna, z przemyślanym ruchem scenicznym. W drugim akcie, w momencie gdy Masetto wpada na Don Giovanniego przebranego za Leporello, podobał mi się pomysł wykorzystania latarki (Don Giovanni raził Masetto ostrym światłem, co faktycznie tłumaczyło, dlaczego ów nie mógł go rozpoznać). Oczywiście moment, na który wszyscy czekają to przedostatnia scena aktu II, czyli pojawienie się Komandora oraz pochłonięcie Don Giovanniego przez moce piekielne. Pojawienie się Komandora było całkiem zaskakujące, ucieszyłam się, że faktycznie widać człowieka, a nie- jak to często bywa- jedynie nieruchomy pomnik Komandora, który pojawia się na wieczerzy. Tym bardziej, że ów pomnik, który widzowie mogli oglądać nieco wcześniej (w trakcie sceny na cmentarzu), był po prostu bryłą z betonu. Sposób pojawienia się Komandora oceniam pozytywnie, szkoda jednak, że przez całą scenę stał nieruchomo (nie miał jednak wyjścia ze względu na miejsce, w którym się znajdował). Scenografia w tej scenie była całkiem dobra lecz pasująca raczej do opery Straszny Dwór. Poza ewidentnymi błędami (krew cieknąca z miski z owocami) samo zakończenie uważam za udane, dokładnie takie, jak trzeba. Niestety morał opery przedstawiony został na zupełnie niespójnym z całością tle- morskich falach wyświetlonych na ekranie z tyłu sceny.

Scenografia była wyjątkowo nieciekawa, podejrzewam, że nie do końca zgrała się z wizją reżyser. (Jak wspomniano w sprostowaniu- na jej powstanie było niezmiernie mało czasu, co prawdopodobnie było przyczyną niedociągnięć). Ponadto scenografia nie do końca spełniała swoje funkcje- przede wszystkim nie pomagała widzowi zrozumieć gdzie rozgrywa się dana scena. Sama się nieco zagubiłam- w szczególności, że wiele scen rozgrywało się w tej samej dekoracji. Śpiewacy stali na środku sceny nieruchomo, w wielu momentach nie wiedziałam czy znajdują się we wnętrzu czy na zewnątrz… Całości dopełniały zupełnie niezrozumiałe slajdy wyświetlane na ścianie z pięciorgiem drzwi (a właściwie otworów w kształcie drzwi) w trakcie arii Ottavio. Slajdy prawdopodobnie przedstawiały Donnę Annę, jednak padały na otwory w ścianach, przez co widzowie mogli zobaczyć co najwyżej fragment czoła i oczu Donny Anny(?). Wielu widzów w ogóle ich nie dostrzegło (zazdroszczę). Jednak najgorsza była scena na cmentarzu- wspomniany wyżej pomnik Komandora był po prostu grobem, a w dodatku po jakimś czasie na innym nagrobku wyświetlono slajd przedstawiający człowieka. Nie mam pojęcia kto to był. Próbując znaleźć dobre strony scenografii trzeba przyznać, że przynajmniej wykorzystano możliwości, jakie daje scena Teatru Wielkiego w Łodzi (przesuwanie dekoracji na oczach widzów, użycie zapadni- to zawsze robi wrażenie). Uważam, że kostiumy były bardzo przemyślane. Wprawdzie dość współczesne (akcję opery osadzono w latach 50’), ale bardzo spójne wizualnie, co można było zobaczyć przede wszystkim już podczas braw po spektaklu, gdy wszyscy główni bohaterowie, chór i tancerze byli razem na scenie.

Jeśli chodzi o stronę muzyczną… Niestety już w uwerturze pojawiło się kilka tak ewidentnych błędów, że publiczność aż wykrzywiła twarze, później było trochę nierówno, ale lepiej. W pamięć najbardziej zapadł mi Leporello (także ze względu na kreację postaci)- w tej roli wystąpił Patryk Rymanowski. Wspaniałe okazały się kobiety: Zerlina (Patrycja Krzeszowska), Donna Anna (Iwona Sobotka) i Donna Elvira (Dorota Wójcik)- naprawdę świetne głosy. Ales Janis w roli Don Giovanniego także wypadł bardzo dobrze. Byłam niezmiernie pozytywnie zaskoczona występem Aleksandra Teligi w roli Komandora! Świetna aria! Moje zaskoczenie wynikało z tego, że na premierze Strasznego Dworu dwa tygodnie temu w ogóle nie odpowiadał mi w roli Skołuby. Ileż to jednak zależy od umiejętnego dobrania śpiewaka do roli! Kreacja Masetta (Grzegorz Szostak) także bardzo mi odpowiadała.

Podsumowując: nie pamiętam, kiedy tak bardzo się męczyłam na spektaklu operowym. „Don Giovanni” Marii Sartovej nieznośnie mi się dłużył. W jego trakcie (gdy na scenie nic się nie działo i nie wiedziałam już co ze sobą zrobić) miałam okazję do pewnych przemyśleń- zaczęłam się zastanawiać, co jest gorsze: dramatyczna niekonsekwencja przy bardziej lub mniej udanych próbach bycia wiernym librettu, czy też skandaliczne podejście do opery i odbieganie od libretta jednak przy zachowaniu żelaznej konsekwencji w tych kontrowersyjnych działaniach. Nie wiem. Oczywiście jedno i drugie jest złe, ale przynajmniej na skandalicznych spektaklach się nie nudzę. Jednak czy to można nazwać jakimkolwiek wyborem? Czemu nie mogę po prostu zostać pozytywnie zaskoczona i wyjść z opery z uśmiechem na twarzy? W ramach „przygotowań” do  spektaklu, obejrzałam kilka dni temu nagranie „Don Giovanniego” z kolekcji „La Scala” (pod batutą Riccardo Muti’ego, w reżyserii Giorgio Strehlera). Aż nie mogę uwierzyć  w tę ogromną różnicę pomiędzy obiema wersjami „Don Giovanniego”. Wersję Strehler’a obejrzałam z wielką przyjemnością i zachwytem, a trzy godziny minęły jak pięć minut.

Dwa tygodnie temu miałam dylemat, czy powinnam polecić miłośnikom opery „Straszny Dwór” Pountney’a. W przypadku „Don Giovanniego” nie mam takich wątpliwości. Po tym, co obejrzałam wczoraj w Teatrze Wielkim w Łodzi muszę przyznać, że Pountney zrobił coś złego, czy też nieodpowiedniego z genialną operą Moniuszki, ale być może warto zobaczyć jego „Straszny Dwór” i wyrobić sobie opinię na jego temat- bo tu przynajmniej jest o czym dyskutować. Odnośnie spektaklu „Don Giovanni” mogę powiedzieć jedno słowo: odradzam. Uważam, że nie jest to dobry spektakl. Myślę, że duży wpływ na moją negatywną opinię miała przede wszystkim scenografia, która nie dała zbyt wiele możliwości jeśli chodzi o inscenizację. Wyżej opisałam kilka scen i zabiegów, które mi się podobały i które doceniam, ale oceniając całość, muszę powiedzieć, że spektakl zdecydowanie mnie nie zachwycił. Osobom, które chciałyby obejrzeć GENIALNĄ wersję opery Mozarta, z całego serca polecam wyżej opisane nagranie z La Scali.

 

6 komentarzy do “Don Giovanni – recenzja z premiery w Teatrze Wielkim w Łodzi

  1. Dobry wieczór, czy mógłbym prosić o informację dotyczącą ewidentny błędów w uwerturze? Pomoże to zapewne w przygotowaniu kolejnych przedstawień tej opery. Rady specjalistów są niezwykle cenne. Pozdrawiam.

    • Po pierwsze muszę powiedzieć, że nie chodzi o „błędy w uwerturze” a w jej wykonaniu (w razie, gdyby nie było to zrozumiałe). To, co napisałam powyżej jest moją relacją z premierowego spektaklu i nie
      mogę stwierdzić, iż błędy te powtarzają się na każdym spektaklu. Chodzi mi o kilka momentów, w których pojawiły się fałsze, np. w sekcji dętej mniej więcej w 2/3 utworu gdy (wg nut na które właśnie patrzę) obój gra d-cis-h-a-gis (inne instrumenty odpowiednio, np klarnet f-e-d-c-h (czy też b z kasownikiem) itd). Później wchodzą skrzypce, a później motyw się powtarza. W tym fragmencie pojawiły się fałsze i nierówności. Moje słowa „publiczność aż wykrzywiła twarze” nie miały być słowami jedynie ubarwiającymi recenzję, a dokładną relacją. Skoro nie tylko ja zareagowałam w taki sposób na wykonanie tego fragmentu, wydaje mi się to wystarczającym dowodem, że coś poszło nie tak.
      Później pojawił się błąd w wykonaniu szybszej części utworu (gdzie pierwsze skrzypce zaczynają od cis(3)- cis-h-a-a-a, cis-h-a-a-a, fis-as-h-as-h i tak dalej aż ćwierćnuty się kończą i następuje zakończenie fragmentu: a(2)-cis(3)-A. Moim zdaniem fragment ten został zagrany nierówno, chociaż nie to miałam na myśli mówiąc o „ewidentnym błędzie”, którym ponownie była fałszywa nuta, tym razem w instrumencie smyczkowym. Fałsze rzecz jasna są błędami, które rażą, ale tak jak wspomniałam- mało prawdopodobne, żeby powtarzały się w każdym spektaklu.

  2. Zgadzam się z większością uwag zawartych w recenzji. Chciałabym jednak dodać kilka własnych. W łódzkim spektaklu niemile zaskoczył mnie brak umowności w aranżowaniu niektórych scen miłosnych. Upodobanie Don Giovanniego do dotykania mężczyzn i kobiet w okolicach intymnych jest niesmaczne. Sztuka osiemnastego wieku – nawet ta poruszająca tematykę erotyczną – jest pełna wdzięku, aluzyjna. Słynny uwodziciel powinien być choć odrobinę przekonujący. W łódzkiej inscenizacji nie oglądamy legendarnego pogromcy kobiecych serc, szlachcica – libertyna, ale podejrzanego typa bezceremonialnie obmacującego wszelkie napotkane kobiety. Dekoracje przypominają ponure kamienice stojące na rogu Limanowskiego i Zachodniej. Łódzka inscenizacja nie zachowuje klimatu epoki, w której dzieło powstało. Nie opowiada historii ukaranego libertyna – uwodziciela. Staje się przygnębiającą historią seksualnego zboczeńca rozgrywającą się w realiach bałuckich ruder. Spektakl rozczarowuje i przygnębia. Ciekawe, że znacznie mniej krytycznie ocenia go mój syn. Dla niego jest jasne, że mamy do czynienia z niskobudżetową wersją Mozarta. Jedyną, na jaką nas stać…
    P. S.
    Osoby, które zdecydują się wykupić bilety w lożach ostrzegam przed zakładaniem białych bluzek i koszul. Barierki w czasie przedstawień często pokryte są grubą warstwą kurzu.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s