Teatr i opera

Gry ekstremalne- dramat.

Przyznam- nie kupiłam biletu na ten spektakl. Wygrałam go- w przeciwnym razie raczej nie udałabym się do Teatru Dramatycznego, ponieważ- co tu dużo mówić- nie przepadam za „smętnymi” przedstawieniami. Postanowiłam jednak spróbować- a nuż okaże się, że do TD warto chodzić. „Gry ekstremalne” pozbawiły mnie wszelkich wątpliwości. Jeśli miałabym oceniać walory artystyczne tej „sztuki”, nie byłabym w stanie powiedzieć ani jednego dobrego słowa. To był prawdziwy DRAMAT. Byłam zła i oburzona tym, że po raz kolejny jestem świadkiem upadku polskiego teatru…

Spryciarze- nie zrobili przerwy. Wciąż zerkałam na zegarek. A z teatru nie mam zwyczaju wychodzić w czasie trwania przedstawienia, bo bądź co bądź jest to nieeleganckie. To nie wina aktorów, że ktoś napisał tak fatalną sztukę. 

Ale od początku… 

Przedstawiona historia została napisana przez dwie kobiety: Ewa Gawlikowską-Wolff oraz Elżbietę Chowaniec. Ta pierwsza była młodą dziewczyną, która zachorowała na raka i swoje zmagania z chorobą postanowiła przelać na papier- właśnie w formie sztuki teatralnej. No cóż- właśnie ze względu na raka mózgu autorki pierwszej części „Gier ekstremalnych”, trochę nieswojo czuję się, mając w planach niepozostawienie suchej nitki na tym przedstawieniu.

Najpierw monolog. Krzesło na scenie. Kobieta. Mówi, mówi, mówi. Właściwie ją podziwiam- prawie pełna sala, ona sama na scenie z dość trudnym monologiem. Aktorka grająca Julię, Anna Gorajska, poradziła sobie naprawdę dobrze. 

Zachwycona nie jestem, ale kto wie- może będzie lepiej..?

Otóż nie! Zaczyna się sekwencja przerysowanych wydarzeń, słabo wyreżyserowanych, mało interesujących. Na scenę wjeżdżają szpitalne łóżka, lekarze tańczą do muzyki elektronicznej… Czy to miało być zabawne? Szokujące? Mnie osobiście drażniło, że na siłę usiłuje się wywołać w widzu jakieś mocne wrażenia. W ostatnich latach widać właśnie taką tendencję- prób szokowania- nieważne jakim sposobem. Na scenie słychać coraz więcej przekleństw, przemocy, lateksu i różowych świateł. Zdaje się, że dzisiejszego widza traktuje się jak osobę, której potrzeba silnych wrażeń, żeby cokolwiek do niego dotarło. Nie rozumiem, czemu twórcy boją się iść temu dziwnemu trendowi na przekór i starają się na wszelkie sposoby udziwniać swoje sztuki. Widz wychodzi z teatru ogłupiony i niestety przyzwyczaja się powoli do tego stanu rzeczy. A trzeba głośno powiedzieć, że to, co dziś proponują dzisiejsze teatry jest zazwyczaj słabe i wcale nie ma na celu ukulturalnienia odbiorcy- a chyba taką rolę mają pełnić te placówki.

Kolejna część sztuki, ta napisana przez Elżbietę Chowaniec, jest nieco lepsza. W rzędzie siedzą rodzina i przyjaciele zmarłej na raka dziewczyny. Każdy po kolei wygłasza monolog na temat swojej relacji z Julią. Mogłoby to być całkiem dobre i poruszające, ale oczywiście nawet coś tak prostego musiało zostać zepsute… Monologi wypowiadane monotonnie, jakby jednym tchem.. Nie każdy aktor sobie z tym zadaniem poradził, nie wiem też, czemu miał służyć ten zabieg. Między monologami postanowiono zrobić wstawkę muzyczną. Owszem, Agnieszka Lucya śpiewała ładnie (a nawet pięknie?), ale.. po co? Niestety wszystko to wyszło bardzo kiczowato. 

Tak, sztuka ma wywoływać emocje. Na nieszczęście w ostatnich latach wywołuje we mnie przede wszystkim te negatywne. Myślałam, że nie zobaczę w teatrze nic gorszego niż „Ifigenia” Antoniny Grzegorzewskiej (w Teatrze Narodowym) czy „Bachantki” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego (w TR). Jednak przy „Grach ekstremalnych” tamte sztuki to Sztuki przez duże „S”. 

W dwóch słowach: fatalne, odradzam.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s